Menu

Smalej o swoim malarstwie a szczególnie o Samorozpuszczeniu

 

Program
Od pewnego czasu w swoim malarstwie zaprogramowałam się na "klasyczność". Odrzuciłam bliski mi wcześniej psychologizm, tematy cierpienia, choroby, śmierci. Chciałam celebrować chwile szczęścia i małych radości.
Szybko przekonałam się, że namalowanie jasnego, spokojnego i pogodnego obrazu jest bardzo trudne, a granica między optymizmem a naiwnością jest niewielka. Trzeba mieć dużo wyczucia, żeby nie popaść w słodycz i kicz. Ta trudność jest jednak pociągająca, dlatego podejmuję grę, nawet ryzykując otarcie się o banał. Refleksje te towarzyszą mi przede wszystkim podczas pracy nad obrazami Kąpiel z cyklu Samorozpuszczenie, które postrzegać można jako zgrabne, impresjonistycznie malowane pejzaże, proste i niezobowiązujące, tak naprawdę jednak mają one swój klucz, ukryty w niedostrzegalnym na pierwszy rzut oka szczególe, a otwierającym nowe, mniej oczywiste znaczenia.
Samorozpuszczenie jest cyklem obejmującym kilkadziesiąt prac, nadal rozrastającym się i uzupełnianym; jego powstanie wiąże się z konkretnymi sytuacjami i miejscami, w których się znalazłam
Etap I. Pieńków.
Początek sięga pleneru malarskiego w 2002 roku, zorganizowanego przez fundację dr Marka Pieńkowskiego, który na stałe mieszka i pracuje w Stanach i właśnie jego dom, do którego uczestnicy pleneru zostali zaproszeni uderzająco przypominał architekturę amerykańską, którą znałam m.in. z obrazów Hoppera czy Hockneya. Wśród ubogich nadbużańskich wsi, podmokłych nieużytków, posiadłość wyglądała bardzo egzotycznie i robiła duże wrażenie. Od strony tarasu dom okalał staw, wykopany w wapiennym podłożu, przez co woda miała nierzeczywisty, mleczno-seledynowy kolor, a róż cegieł, z których wybudowano dom odbijał się w jej lustrze i potęgował wrażenie landrynkowej rzeczywistości, przypominającej baseny Hockneya. Właśnie na jego sposób postanowiłam zinterpretować ten widok i tak powstały dwa pierwsze, malowane z natury, obrazy. Drugą sytuacją - kluczem do Samorozpuszczenia, która również wydarzyła się w Pieńkowie, była spontaniczna kąpiel w stawie na zakończenie pleneru. Wtedy zobaczyłam ten niezwykły moment radości i ulgi, kiedy rozgrzane, zmęczone ciało zanurza się w chłodnej wodzie. Traci swój ciężar, staje się lekkie, doznaje pewnego rodzaju znieczulenia, stapiając się w jedność z materią wody. Doznaje samorozpuszczenia.
Obrazy z tym wątkiem malowałam już po powrocie, przywołując w pamięci konkretne sytuacje. Postać bardzo statyczna, zatrzymana w chwili, kiedy właśnie wkracza do wody, stała się bohaterem kolejnych obrazów, które tytułowałam Kąpiel.
Zaczęłam szukać podobnych sytuacji z aparatem fotograficznym, a czasem sama ustawiałam znajomych do pozowania w wodzie. Fotografowanie wody dostarczyło mi nowych bodźców do malowania. Zatrzymywało ten jednocześnie przezroczysty i lustrzany, ruchliwy, zmienny żywioł w sposób, którego ludzkie oko nie jest w stanie odtworzyć, a może też nie jest w stanie uprzytomnić sobie w ogóle istnienia specyficznego rytmu falującej tafli, układu świateł na powierzchni. Fotografia bezlitośnie każe wodzie zastygać. Z pasją zaczęłam studiować formę wody ze zdjęć. Maluję patrząc na fotografię, często ją poprawiam, często też gubię się w falach i kroplach, nierzadko te "pomyłki" pędzla zachowuję i wykorzystuję jako cenną podpowiedź do prowadzenia dalej obrazu i uwolnienia się w drugim etapie od bezlitosnego oka fotografii.
Etap II. Zakrzówek.
Kolejnym miejscem, z którego pochodzi duża część cyklu jest zalany kamieniołom Zakrzówek, znajdujący się około dwa kilometry od ścisłego centrum Krakowa. Pamiętam swój pierwszy pobyt na Zakrzówku - był upalny dzień, w mieście panował hałas, smród spalin i nagrzanego asfaltu, a tuż obok za drzewami - zachęcał błękit, w który można wpaść, lodowata, przezroczysta woda, zupełnie inna rzeczywistość. Mnóstwo krakowian w upalne dni przychodzi tutaj aby, pomimo zakazu, popływać, skakać do wody ze skał, albo po prostu zamoczyć nogi. Podobnie jak w poprzednim miejscu, potrzeba orzeźwienia i ochłodzenia ciała nie zważa na przepisy, silniejsza jest potrzeba kontaktu z wodą, chęć doznania ulgi i samorozpuszczenia.
Seria Kąpieli z Zakrzówka przedstawia głównie otoczone skałami duże tafle błękitnej wody, z mikroskopijnymi postaciami pływaków. Do przeskalowania wody w stosunku do człowieka, bądź co bądź głównego bohatera cyklu, sprowokował mnie obraz Jana Petera Breugla Upadek Ikara. U Breugla na pierwszym planie jest wielka postać oracza z pługiem, kawałek wybrzeża, pasterz pędzący owce, w głębi morze, po którym płyną statki. Dopiero po chwili doszukujemy się w obrazie głównego bohatera. To mała noga Ikara wystająca z wody, w prawym dolnym roku obrazu. Ledwo dostrzegalny, a zasadniczy element.
Od tej pory malowałam już nie tylko statyczne postacie, ale też ruch, zabawę i skoki do wody. Płaska tafla zalewu, lekko pomarszczona śladem zostawianym przez pływających była wyzwaniem dla mojego warsztatu. Postawiłam sobie za wzór sposób, w jaki malował morze Wiliam Turner, którego obrazy miałam okazję widzieć kilka lat wcześniej na wystawie w Wiedniu. Duże wrażenie zrobiły na mnie warstwy laserunków zestawiane z bardzo mięsistymi pociągnięciami pędzla. Z jednej strony przezroczystość i światło od białej warstwy gruntu, z drugiej - warstwy kryjące i grubo położona farba. Przeciwstawienie sposobu krycia płótna ma swoje przełożenie na charakter wody w naturze, która też jest jednocześnie przezroczysta i lustrzana. Eksperymentuję nadal z laserunkami, zestawiając bardzo cienkie warstwy farby z grubą fakturą. Wyczulenie na samą materię farby imitującej naturę daje mi też możliwości badania opozycji mokre - suche. Jakich środków użyć do skontrastowania suchych skał, drewnianego pomostu, czy twardej ławki z miękką ruchomą wodą? Nie ma jednej odpowiedzi na to czysto malarskie pytanie, bo też zjawisko, które mnie interesuje zmienia się wyjątkowo dynamicznie.
Etap III. Jeziora Białe i Święte.
Obrazy Kąpieli z ostatnich miesięcy pochodzą z moich fotograficznych szkiców z ubiegłych wakacji. Spędziłam upalny lipiec 2010 na pojezierzu pod Włodawą. Przebywałam tam z moją trzyletnią córeczką i nastoletnimi siostrzenicami i bratankami. Podpatrywałam ich zabawy, skoki do wody, rytuały kąpielowe i robiłam zdjęcia. Podglądałam też aparatem przypadkowe osoby - parę w jeziorze, która oddaje się delikatnym czułościom, kobietę, która wchodząc do wody z rozgrzanego brzegu ostrożnie się opłukuje, matki i ojców bawiących się z dziećmi, popisy skaczących do wody chłopców i dziewcząt. Sceny te rozgrywały się jakby poza czasem. To samo zapewne działo się podczas upału sto i tysiąc lat temu. Ten sam archetypiczny kontakt nagie ciało - woda.
Do tych chwil odwołuję się nadal w obrazach. Kompozycje opieram na większych niż do tej pory kontrastach. Poszukuję malarskich skrótów, które spotęgowałyby sensualne odczuwanie, żeby można było poczuć zapach i temperaturę wody, usłyszeć jej plusk i głosy kąpiących się. Absorbują mnie też sytuacje zatrzymane przez fotografię pod światło, woda układająca się w graficzną plątaninę linii, przez co sprawia wrażenie dziwnie ciężkiej, ołowianej, a jednocześnie pociąga mnie polski kolor pejzażu - srebrzystoszary. Wielki plusk Hockneya, kolorowy i zamaszysty, pod polskim niebem jest właśnie szary. Przestudiowanie jego wszystkich odcieni jest bardzo wciągające.

To cały komentarz, jaki mogę dołączyć do moich obrazów. Mam nadzieję, że zostaje jeszcze dużo wolnej przestrzeni na interpretację widza. Wierzę, że istnieją w nas odczucia, których nie da się ubrać w słowa, ale można je przywołać malarskimi środkami. Moją intencją jest stworzenie widzowi możliwości przywołania jego własnych emocji lub ich wspomnień, liczę na swego rodzaju otwarcie się, bowiem jestem przekonana, że w sztuce i jej odbiorze właśnie taka postawa jest najcenniejsza.

 

Grażyna Smalej


Kraków, 16.04.2011

 

 

(tekst towarzyszący wystawie w Lublinie w maju 2011 roku)