Menu

 

 

Siedemdziesięciopięcioletni las

 

 

Siedemdziesięciopięcioletni las, wysokie sosny, przemieszane, młodymi brzozami, młodymi dębami, czeremchą, głogiem i świerkami, słońce siarczyste, młoda, pełna siły zieleń we wszystkich odcieniach, borówki, trawy, pokrzywy, wrzosy, śpiew ptaków, pracujące owady, ropucha na ścieżce, motyl i błękitna ważka, obłoki na kobaltowym niebie.

Kamienie, tablice, wykopaliska i budowa, rampa kolejowa z torem oporowym – to jedyne ślady. Kiedy wracałam tu w ostatnich latach, zawsze podczas wakacji… nie zaobserwowałam wielu zmian, las rośnie, tak jak wszędzie wokół, otoczony setką kilometrów kwadratowych Sobiborskiego Parku Krajobrazowego.

„Jaka była wtedy pogoda?” zapytał reżyser.

„Piękna, słoneczna, jak teraz” odpowiedział były pomocnik zwrotnicowego, Jan Piwoński, świadek wydarzeń w Sobiborze. Następnie wszyscy troje, razem z polsko-francuską tłumaczką zanurzyli się w zieleni polany i młodego lasu skąpanego w słońcu.

To scena z filmu „Shoah” (1985) Claude’a Lanzmana, która była dla mnie punktem wyjścia i stała się zalążkiem cyklu obrazów pt. „Las”. Piękna przyroda „jak teraz”, słońce, ptaki, festiwal zieleni to są okoliczności w których zwykle odwiedzam Sobibór przy okazji letniego wypoczynku na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Nad największym z jezior – Białym – rozwinął się popularny ośrodek relaksu, który przyciąga tłumy turystów ze Wschodniej Polski. Z Okuninki nad Jeziorem Białym do Stacji Sobibór prowadzi droga przez lasy o długości 12 kilometrów. Latem 2017 roku przeszłam ją w obie strony, przez rezerwat Jezioro Orchowe, przez wspaniały wiekowy las, zniewalająco piękny i dziki. Okuninka pełna dyskotek, plastiku, z lodami we wszystkich kolorach, z wesołym miasteczkiem, ze straganami z odzieżą militarną i „patriotyczną”, pohukuje, hałasuje kakofonią dźwięków. Młodzież się upija, pokrzykuje, nienawidzi. Las zarasta.

„Nigdy nie zrobiłem pracy o Holokauście” ironiczny napis-deklaracja na kartce papieru Oskara Dawickiego imponował mi trafnością. Było to w roku 2009, i ja wówczas uważałam, że dotykanie takich „wielkich tematów” nie jest niczym innym, jak tylko elementem gry artystów, zapewniającym im miejsce w muzeach i galeriach, które chętnie „wypasały się” na wielkim temacie. Od tego czasu sytuacja bardzo się zmieniła. Jest rok 2018, nastroje nacjonalistyczne wracają, apoteoza walki za ojczyznę, za wiarę, za honor, oraz fascynacja wojną stały się faktem. Faktem, na który nie mogę się zgodzić, który mnie dotyka – mojej pamięci i mojej tożsamości. Nie zgadzam się na zapominanie, na wymazywanie okrucieństw wojny! Właśnie dzisiaj, w 2018 roku, musiałam zrobić pracę o Holokauście.
Jest to także praca o pamięci i zapominaniu o wojnie, o przestrodze przed powtórzeniem zbrodni ludobójstwa oraz o niebezpiecznym jej przemilczaniu.
Zastanawiam się skąd bierze się ta fala ignorancji? Nastolatki pozujący na żołnierzy, cytujący Hitlera, faszyzujący narodowcy, prezentujący gotowość do bitwy przeciw „islamistom”, Żydom, terrorystom, „lewakom” – skąd się wzięli? Niewiedza rozlała się po świecie, bo przecież nie tylko w Polsce mamy takie trendy, wyssane z palca teorie spiskowe, zakłamaną historię, albo zwyczajnie zmyśloną – oto czym żywi się głupota.

W mojej podstawówce, która przypadała na lata osiemdziesiąte, co roku na plastyce mieliśmy zadanie na temat „Nigdy więcej wojny”. Pamiętam, że była to nie lada gimnastyka dla wyobraźni, bo pomysły nie mogły się powtarzać. Rysowaliśmy przekreślone bomby, świat ogarnięty wojną, ciemne chmury, wypisywaliśmy pokojowe hasła, malowaliśmy gołębie pokoju. Przy rodzinnych stołach wysłuchiwaliśmy opowieści dziadków o wojennych losach rodzin, ocenzurowanych specjalnie dla dzieci. Pomimo tej cenzury, głowę miałam pełną ich ciężkich przeżyć, a nocami powracał senny koszmar o wysiedleniu. To właśnie wysiedlenie było największą traumą w Uchaniach, w miejscowości, z której pochodzi moja rodzina i w której się wychowałam. W styczniu 1943 roku, podczas siarczystego mrozu Niemcy wysiedlili mieszkańców, których posegregowali w obozie przejściowym w Zamościu. Dzieci miały umrzeć w transporcie do Siedlec (wujek Staszek, wówczas trzyletni został ocalony przez kolejarza, inny siedmiomiesięczny chłopiec z naszej rodziny zmarł), młode kobiety i mężczyźni mieli pojechać na roboty przymusowe do Niemiec (jak moja babcia), a ludzie starsi zostali wysłani do Auschwitz, gdzie naziści zabili między innymi moją prababkę.

W Uchaniach nie było rodziny, która by nie ucierpiała podczas II wojny światowej; podobnie jak zresztą w całej Polsce, trudno doszukać się rodzin, które wojna by ominęła. Jak wobec tego, w tym kraju, możliwy jest faszyzm? Jak można powoływać się na Hitlera, urządzać mu urodziny w lesie i nagrywać pieśni ku czci Rudolfa Hessa? Jak można fascynować się wojną?

Dzieci z mojej podstawówki często wyjeżdżały na wycieczki do Lublina. W stałym programie była wizyta w Muzeum na Majdanku. Jako córka nauczycielki jeździłam z tymi wycieczkami częściej i można śmiało powiedzieć, że na Majdanku byłam dwa razy w roku, zaczynając od pierwszych lat podstawówki. Dziś regulaminy dla zwiedzających muzea obozów zagłady zalecają, by dzieci poniżej czternastego roku życia nie odwiedzały tych miejsc. W latach osiemdziesiątych byliśmy blisko, byliśmy dużo bliżej koszmaru wojny, zarówno chronologicznie jak i fizycznie. W latach osiemdziesiątych las w Sobiborze był bardzo młody, miał niewiele ponad trzydzieści lat.

O Holokauście się nie mówiło. Żydzi istnieli tylko w opowieściach sprzed wojny, z czasów dzieciństwa dziadków. U Żyda kupowało się cukierki, podpatrywało się dziwne zwyczaje i obrzędy. W opowieściach dziadków istnieli jako liczna i zamknięta grupa mieszkańców, liczna, ale raczej pomijana, niewygodna. Cmentarz żydowski w Uchaniach porastała trawa, siatka ogradzająca była dziurawa i krzywa, a z lekkiego wzniesienia, na którym był położony osuwała się ziemia, odsłaniając kości. Kirkut znajduje się obok cmentarza katolickiego. Pytałam mamy dlaczego nikt nie dba o to miejsce? Odpowiadała, że rodziny zmarłych wyjechały i nie ma komu zadbać o ich groby. Miejsce straszyło. Nie dopytywałam. Zdawało się jakby ta społeczność po prostu wyparowała; Hitler, Stalin, obozy zagłady – w rodzinnych opowieściach były to elementy składające się na kaźń wyłącznie narodu polskiego. Z dzisiejszej perspektywy widzę jak bardzo spełniał się plan faszystowski, który miał na celu „zniknięcie” Żydów, ich „wyparowanie”. Naziści zabijali w tajemnicy, stwarzając pozory przygotowania do dalszej drogi w obozie pracy, pędzili „pod prysznic”, obiecywali przesiedlenia, a po wszystkim nie wypisywali nawet aktu zgonu, nie zostawiali śladu. Moja prababka ma akt zgonu wypisany w Birkenau, kłamliwy, bo napisali, że zmarła na zapalenie płuc, podczas gdy wiemy od świadków, że została zagłodzona, umierała w zimnej celi, odosobniona. Ale została opisana. Śmierć Żydów w obozach dokumentowana nie była.

 

Uchanie. Rynek. 10 czerwca 1942 roku, fot. Jerzy Skarżyński

 

Mama nie wie gdzie w Uchaniach była synagoga. Podobno gdzieś w miejscu, gdzie stoi dzisiaj dom miejscowego rzeźbiarza. O synagodze nie mówił nam nikt. Wyparowała. Zajmowała nas natomiast historia kościoła z 1484 roku, z którego byliśmy dumni. Dziadek miał zasługi w lokalnym kole chrześcijańskim, był przed wojną aktywnym jego członkiem. Przed wojną Uchanie były osadą-miasteczkiem, co chętnie powtarzaliśmy jako dzieci, bo woleliśmy myśleć o sobie, że jesteśmy prawie mieszczanami a nie tylko wieśniakami. A miastem były Uchanie dzięki temu, że liczebność dwukrotnie powiększała ludność żydowska, ta informacja jednak nigdy nie była na pierwszym planie. Dopiero niedawno na stronie Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN Wirtualny Sztetl przeczytałam, że w Uchaniach w 1941 roku Niemcy założyli getto, w którym oprócz Żydów uchańskich zamieszkali także Żydzi z Horodła, uciekinierzy z Krakowa i z Łodzi1. 10 czerwca 1942 roku Niemcy zgromadzili Żydów na Uchańskim rynku, skąd furmankami przewieziono ich na stację w Miączynie a stamtąd pociągiem trafili do obozu w Sobiborze. Scenę z tamtego dnia uwiecznił na dwóch fotografiach Jerzy Skarżyński2. Te niedawno opublikowane w Internecie fotografie przedstawiają kompletnie nieznany dla mnie świat z dobrze znanego i bliskiego mi miejsca. Gdzieś opodal żyła i chodziła po tych uliczkach moja babcia, młoda dwudziestosześcioletnia letnia kobieta ze swoim trzyletnim synem Stasiem, osamotniona, ponieważ już dwa lata wcześniej, na początku wojny, dziadek jako uczestnik kampanii wrześniowej, walczący w Armii Pomorze, trafił do niewoli i wywieziono go na roboty przymusowe do Niemiec. Za parę miesięcy Niemcy wywiozą i babcię z rodziną. Będzie zima, styczeń, minus 20 stopni a ludzi zgromadzą w kościele... Tymczasem jest czerwiec 1942 roku, piękna słoneczna pogoda – jak dowiadujemy się z relacji Jerzego Skarżyńskiego, który wykonał dwie fotografie przestawiające zebraną na furmankach ludność na uchańskim rynku. Obóz w Sobiborze właśnie zaczął działać. Pierwsze prace budowlane zaczęto w marcu 1942 roku. Wybrali to miejsce, z trzech stron otoczone lasem, z dogodnym położeniem stacji kolejowej. W głębi lasu, daleko od wiosek – idealne miejsce do mordowania w tajemnicy. Z początkiem maja komory gazowe w Sobiborze zaczęły masową eksterminację. Najpierw przywożono Żydów z najbliższych gett, z dystryktu lubelskiego, ale też w maju miał miejsce pierwszy transport z zagranicy - większa grupa Żydów pochodzących z Protektoratu Czech i Moraw3
W czerwcu przywieziono około 1650 osób pochodzenia żydowskiego z Uchań4.

Szacuje się, że w sobiborskich lasach Niemcy zdołali uśmiercić około 170 tysięcy osób.

 

14 października 1943 wybuchło w obozie powstanie. Po zabiciu kilku członków SS oraz kilku strażników licznej grupie więźniów udało się uciec. Z tej grupy rebeliantów – oraz z kilku innych niewielkich grup uciekinierów, którym udało się zbiec z Sobiboru w innych okolicznościach – do końca wojny przeżyło 46 osób.

„Po powstaniu więźniów Niemcy podjęli decyzję o całkowitej likwidacji obozu i zatarciu wszelkich śladów po jego istnieniu.
Z Treblinki wysłano do Sobiboru jeden wagon z nieustaloną liczbą więźniów. Przez kilka miesięcy rozbierali oni baraki i inne budynki obozowe. Cały teren został zaorany i obsadzony drzewami.”

„Tu nic nie ma” – słyszy się często rozczarowane głosy wycieczkowiczów. Przyjechali do byłego obozu zagłady nie po to by oglądać drzewa przecież, nie po to by oglądać niebo i przechadzać się ścieżkami. Nie ma tu ton włosów, butów i zwałów okularów, jak na Majdanku czy w Auschwitz. W Sobiborze ogląda się las, siedemdziesięciopięcioletni las, poprzetykany nowo nasadzonymi dębami, świerkami. Miejsce pamięci oznaczały do tej pory tablica pamiątkowa, kopiec w miejscu cmentarzyska, gdzie palono i zakopywano ciała pomordowanych oraz pomnik kobiety z dzieckiem (autorstwa Mieczysława Weltera) z 1965 roku. W małej chacie można było oglądać opisaną wystawę fotografii, informującą o akcji Reinhardt i o losach Sobiboru. Od kilku lat trwa budowa nowego budynku Muzeum. Znajdą w nim miejsce m.in. przedmioty, które zostały znalezione podczas wykopalisk archeologicznych prowadzonych od 2000 roku – łyżeczki, papierośnice, naparstki, okulary, klucze – wszystko co ocalało z popiołów – blisko 1000 metalowych przedmiotów. Na polanie gdzie znajdowały się masowe mogiły położono warstwy geowłókniny i kruszywa z białego marmuru. Muzeum nabiera kształtu, edukacja pamięci będzie wsparta obrazowymi ilustracjami, powstaje parking i cała infrastruktura. Nie trzeba już będzie medytować przed sosnami, świerkami, jodłami i krzewami borówek.

 

 

Cykl z lasem w Sobiborze zaczęłam malować jesienią 2017 roku. Składa się on z ośmiu dużych płócien, z czego siedem ma wymiary 190x150 cm, i jeden 205x276 cm. Malowałam je na podstawie fotografii wykonanych podczas letnich wycieczek do Sobiboru, na przestrzeni lat 2012-2017. Przedstawiają ściany zieleni i rozmaitych drzew, tych starszych i tych młodziutkich zawsze rozświetlone pięknym letnim słońcem. Wtedy też była piękna pogoda.

 

 

Grażyna Smalej

Kraków, październik 2018

 

 

 

Grażyna Smalej, „Młoda czeremcha” z cyklu Siedemdziesięciopięcioletni Las, 2017, olej na płótnie, 190x150 cm

 

Grażyna Smalej, „Pokrzywy” z cyklu Siedemdziesięciopięcioletni Las, 2017, olej na płótnie, 190x150 cm

 

Grażyna Smalej, „Młode świerki"” z cyklu Siedemdziesięciopięcioletni Las, 2018, olej na płótnie, 190x150 cm

 

Grażyna Smalej, „Chaszcze” z cyklu Siedemdziesięciopięcioletni Las, 2018, olej na płótnie, 190x150 cm

 

Grażyna Smalej, „Chaszcze” z cyklu Siedemdziesięciopięcioletni Las, 2018, olej na płótnie 205x276cm

 

Grażyna Smalej, „Młoda brzózka” z cyklu Siedemdziesięciopięcioletni Las, 2017, olej na płótnie, 190x150 cm

 

Grażyna Smalej, „Żółta polana”, z cyklu Siedemdziesięciopięcioletni Las, 2018, akryl i olej na płótnie, 190x150 cm